Wieczór. Zbliżająca się noc. Purpurowe niebo, zasnute kołdrą chmur.
Gęsty las mieszany. Księżyc wzniósł swą tarczę na bezchmurną część nieba,
aby blaskiem odegnać chmurny korzuch, aby blask swój spokojny roztoczyć na
ziemię. Zmrok ogarnia połacie lasu, zmrok ogarnia coraz większe obszary. Poprzez
korony drzew przebijają się liczne smugi światła księżycowego.
Spokuj i harmonia, którą ośmielał się przerywać jedynie wiatr,
który swój talent każdemu chciał zaprezentować.
Jak on delikatnie potrafi grać na gałązkach krzaków, na konarach
potężnych drzew oraz pośród leśnej ściółki. Gra na zmysłach. Tuż nad ziemią
zwiewna mgiełka rozpościerała się. Pewna szczupła postać przemierzała drogę
poprzez ten ciemny las. Przemierzała go jedną wąską ścieżką, która dawno
nie czuła na sobie ludzkiej stopy. Spacerowała tak powoli, owiany myślą
samotności i bezmiernego lęku przed czymś nieznamym.
W pewnej chwili dopstrzegł on postać.
Postać innego wędrowca, lecz nie takiego zwyczajnego. Sam jego widok
napawał grozą. Był to upiór. Jego wygląd, zjawa z najgorszych koszmarów. Jego
spojżenie, zimne i twarde. Płynął bezszelestnie, tuż nad ziemią,
wpatrzony gdzies w dal. Roztaczał tajemniczą mroczną aurę. Coś jakby kazało mu
podążać za nim. Równocześnie słyszałem jak z jego wnętrza wydobywa się głos.
Przeraźliwie drżący głos, który chciał zaprzeczyć zamiarowi podążania za
takemniczą postacią. Śledził upiorną postać, aż do momentu gdy ta nagle
przystanęła. szczupły wędrowiec także się zatrzymał, ale stał on sztywno
niczym obsydianowy posąg. Każda część jego ciała odmawiała mu posłuszeństwa.
Był jakby sparaliżowany, a jego wzrok skierowany był na lewitującego upiora.
Spostrzegł, że ów postać dobywa czegoś, co było uwieszone u jego pasa.
To coś było szlachetnie zdobionym sztyletem.
Rytualnym ostrzem, które niejedną już krew przelało.
Widać było jak strach wstąpił w oczy szczupłej, zalanej cieniem
postaci. Strach tak potężny jak nigdy przedtem. Dementorowa postać, zwróciła ku
niemu swe oblicze. Było ciemno, gra cieni i księżycowego światła oszałamiała
zmysły, a wiatr... on jak zwykle był wszedzie. Cichutko przygrywał swą
nastrojową melodię. Wśród krzaków, drzew, skał, liści i traw. Nastała cisza,
upiorna i mroźna. Stał, a chwila wydawała się wiecznością.
Oczekiwanie na nieznane, na cokolwiek. Upiór płynął w powietrzu, tak lekko,
tak spokojnie. uniósł ostrze do szyi śmiertelnika. Powolnym i jednostajnym
ruchem poprowadził krwawą linię. Przez szyję, kończąc na klatce piersiowej.
Tak delikatnie. Niczym rzeźbiarz pieszczący swe dzieło. Rysa na ciele...
naznaczenie. Oczy miał zamknięte, aby spróbować ukoić,
choć trochę, straszliwy ból. Lecz On mu na to nei pozwolił. Wdarł się głęboko
do jego umysłu, potęgując ból. Gdy skończył, unósł swe ostrze wysoko,
w blasku księżyca, w przeszywającym jak nigdy mrozie... Uderzył. Z całą swoją
mroczną mocą, upostaciowioną w szlachetnie zdobionym sztylecie. Upadł, osunął
się bezwładnie na zroszoną, jego własną krwią ziemię. Oczy jego były wciąż
zamknięte. Nic nie czuł, ale uświadomił sobie że otwiera oczy. Ujżał ciemność.
Była wszędzie, przed, obok ... nad i pod nim. Otaczała go ze wszystkich stron.
Powstał, lecz w chwilę po tym upadł. Silny ból powalił go na kolana, po to
aby stoczył się się w przepaść. Spadał w odchałń nicości. Nie pamiętał już nic.
Do wschody słońca pozostały cztery godziny...
czy to był sen... czy jawa...
A ja Poznanianka jestem...
Pozdrawiam :)
Dodaj komentarz